Gdy dwa tygodnie temu informacja o upadku amerykańskiego banku inwestycyjnego Bear Stears dotarła na rynki, mogło się wydawać, że Koniec Świata Jaki Znamy jest już bliski. Ze względu na swe rozmiary – ok. 67 mld dolarów kapitału i 350 mld dolarów aktywów – oraz tysięczne więzi łączące ten bank z innymi instytucjami finansowymi na całym świecie niekontrolowany upadek Bear Stearns oznaczałby najprawdopodpobniej początek globalnego załamania systemu finansowego. Trudno się dziwić Rezerwie Federalnej, że mając do czyniania z przypadkiem instytucji finansowej "zbyt dużej by upaść" ("too big to fail"), wkroczyła do akcji organizując przejęcie Bear Stearns przez J.P. Morgana oraz udzielając 30 mld pożyczki na pokrycie ewentualnych strat banku poniesionych na rynkach obligacji hipotecznych i różnych egzotycznych papierów wartościowych.
Niewątpliwie szybkość z jaką nastąpił upadek banku mogła robić wrażenie. Jeszcze 27 lutego akcje banku wyceniane były powyżej 87 dolarów, gdy tymczasem pierwotna oferta wykupu złożona 16 marca przez J.P. Morgan opiewała na 2 dolary za akcję (od tego czasu podniesiona została na 10 dolarów).
W kontekście upadku banku Bear Stearns zrozumiałe staje się wcześniejsze zachowanie rynków, na których w ostatnich tygodniach trwała kolejna przecena kredytów, akcji i dolara oraz kolejna fala hossy na rynkach surowcowych. Przecena na rynku kredytowych i rynku akcji to po prostu konsekwencja prób banku odzyskania płynności poprzez wyprzedaż posiadanych aktywów, spadek dolara i drożejące surowce, to skutek przekonania – słusznego jak się okazało – że na każdy kolejny paroksyzm kryzysu w amerykańskim sektorze finansowym FED będzie reagować odruchowo – niczym "pies Pawłowa" śliniący się na dźwięk dzwonka – "drukiem pieniędzy". Samo podanie tej informacji o interwencji FED do publicznej wiadomości poprzedziło – zgodnie z zasadą "kupuj plotki, sprzedawaj fakty" – zmianę krótkoterminowego trendu na rynkach: akcje podrożały, spready na rynkach kredytowych i obligacji się zawężyły, dolar umocnił a surowce potaniały.
Nawet bez informacji o tym spektakularnym upadku instytucji finansowej wielu Amerykanów nabrało przekonania, że KŚJZ jest na wyciągnięcie ręki. We wtorek podana została informacja, że poziom oczekiwań konsumentów w USA spadł – według sondażu Conference Board – do najniższego poziomu od 34 lat.
1974 rok był pamiętnym rokiem pierwszego szoku naftowego (ropa podrożała z 4 na 10 dolarów za baryłkę w wyniku embarga państw zrzeszonych w OPEC zastosowanego wobec USA po wybuchu wojny izraelsko-arabskiej w październiku 1973) i recesji w gospodarce USA. To wtedy do ustąpienia zmuszony został prezydent Nixon, w grudniu miała się rozpocząć ofensywa sił Północnego Wietnamu, w wyniku której paść miał Sajgon. Porównywalnie marne nastroje mieli Amerykanie jeszcze tylko w 1980 roku (poczas recesji, której towarzyszył wywołany wybuchem wojny iracko-irańskiej wzrost cen ropy to niepokonanego przez następne 24 lata poziomu 40 dolarów za baryłkę) oraz w 1990 roku (podczas recesji, której towarzyszył skok ceny ropy ponownie do 40 dolarów wywołany zajęciem Kuwejtu przez Irak). Jak widać amerykańscy konsumenci – podobnie pewnie jak wszyscy inni konsumencji – są dosyć prostymi istotami: wpadają w depresję, gdy muszą wydawać na benzynę więcej niż się do tego przyzwyczaili.
Jeśli dodamy do tego fakt, że domy, których Amerykanie czują się właścicielami, tanieją właśnie w tempie nie widzianym od czasów Wielkiego Kryzysu z lat 30-tych…
… co zresztą było powodem galopujacej utraty wartości kredytów hipotecznych, która doprowadziła do upadku Bear Stearns, to myśli o KŚJZ zaczynaja narzucać się natrętnie.
KŚJZ jeszcze tym razem jednak najprawdopodobniej nie będzie. Mniej więcej za półtora roku wszyscy – no może poza tymi, którzy w trakcie tych kilkunastu miesięcy stracą wzorem akcjonariuszy banku Bear Stearns majątek – śmiać się będą serdecznie z obecnych lęków obserwując dynamiczne wchodzenie gospodarki amerykańskiej w kolejną falę cyklicznego ożywienia. Jak to możliwe? No cóż, mój relatywny optymizm oparty jest na założeniu, że gospodarka amerykańska zareaguje na sygnały płynące z rynku pieniężnego w typowy sposób. O ile bowiem aktualne wskazania indeksu wskaźników wyprzedzających dla gospodarki amerykańskiej sugerują, że wciągu najbliższego półrocza Stany Zjednoczone znajdować się będą na granicy recesji (roczna zmiana PKB w pobliżu zera)…
… o tyle kształt "krzywej rentowności" (różnica pomiędzy wysokością 10- i 2-letnich stóp rynkowych) jednoznacznie sugeruje, że już wiosną 2009 indeks wskaźników wyprzedzajacych dla gospodarki USA będzie rosnąć w tempie zapowiadającym – na podstawie historycznych zależności – 4-proc. tempo wzrostu PKB w USA:
Zgodnie z tym ujęciem można obecną sytuację na rynkach traktować jako analogiczną do tej sprzed dokładnie 10 lat: jesteśmy świadkami odpowiednika kryzysu azjatyckiego i rosyjskiego z lat 1997-98, po którym – zanim rynki wejdą w trwałą bessę po 2010 roku – czeka nas jeszcze odpowiednik ożywienia z 1999 roku, które na rynkach akcji kulminowało na przełomie 1999 i 2000 roku tym, co bywa określane jako "hossa internetowa".
Zanim jednak dojdzie do tego oczekiwanego w 2009 roku ożywienia i związanej z nim giełdowej hossy czeka nas jeszcze wiele spektakularnych wstrząsów podobnych do upadku banku Bear Stearns. W tym blogu będę się starał je komentować równocześnie próbując śledzić sekwencję wydarzeń, która – jeśli typowe zależności zadziałają – powinna doprowadzić do nowej fali ożywienia gospodarczego na świecie i nowej fali hossy na rynkach akcji.