Złoty zabójca.

O miedzi często mawia się, że "ma doktorat z ekonomii". Wynikać ma to ze zdolności cen tego metalu poruszania się zgodnie z trendami koniunktury w gospodarce światowej. Trudno się temu zjawisku specjalnie dziwić: wahania popytu w globalnej gospodarce muszą odbijać się na zmianach cen tak podstawowego metalu przemysłowego jak miedź. Jeśli zgodzimy się, by miedzi przyznać doktorat z ekonomii za znajomość gospodarki światowej, to przyglądając się zdolności cen tego metalu do sygnalizowania poziomu koniunktury w polskim przemyśle musimy dojść do wniosku, że z tego tytułu należy jej się przynajmniej profesura.

By być bardziej precyzyjnym ten tytuł profesorski za znajomość polskiej gospodarki należy się całemu kompleksowi metali przemysłowych. Na powyższym wykresie nałożona została dynamika roczna produkcji przemysłowej (co miesięc podawana przez GUS) oraz zmiany roczne wartości przeliczonego na złote CRB Metals Sub-Index. W jego skład oprócz cen miedzi wchodzą również ceny ołowiu, cynku, cyny oraz stali. W okresie minionych 14 lat wartość współczynnika korelacji pomiędzy rocznymi zmianami produkcji i zmianami wartości tego indeksu wyrażonej w złotych wynosiła 0,77, co jest wartością niezwykle wysoką jak na tego typu makroekonomiczną zależność. Posługując się statystycznym żargonem można powiedzieć, że zachowanie tego indeksu cen metali przemysłowych tłumaczy 60 proc. zmienności dynamiki produkcji przemysowej w naszym kraju. Nie mamy tu do czynienia z żadnym poważniejszym wyprzedzeniem czasowym – jest to wskaźnik "koincydentny" z produkcją. Ponieważ jednak dane GUS podawane są z wynoszącym średnio 1 miesiąc opóźnieniem, to śledzenie na bieżąco zachowania cen metali przemysłowych (w PLN) pozwala wyrobić sobie z pewnym wyprzedzeniem w stosunku do oficjalnych danych wstępną opinię na temat kierunku rozwoju koniuntkury gospodarczej.

Rozpisuję się na ten temat, gdyż w świetle obecnych wskazań tego prostego narzędzia dziwić może nieco zaskoczenie analityków informacją GUS o zaledwie 0,7 proc. skali rocznego wzrostu produkcji przemysłowej w naszym kraju w marcu. Dane GUS okazały się znacznie niższe od dolnego progu oczekiwań analityków, które wahały się pomiędzy 4,5 a 9,6 proc. Równocześnie była to najniższa dynamika produkcji od prawie 3 lat, czyli od końca cyklicznego spowolnienia gospodarczego spowodowanego "kacem" po boomie z początku 2004 roku poprzedzającym wejście naszego kraju do UE. Z zależności przedstawionej na powyższy wykresie wynika, że to raczej bardzo dobre dane za luty były "zawyżone", a pojawienia się ujemnej dynamiki rocznej produkcji przemysływej nie można wykluczyć już w danych za kwiecień.

Oczywiście całą sprawę można by zbyć stwierdzeniem, że wskazania jednego indykatora recesji nie czynią. Problem polega na tym, że dokładnie wiadomo, co najprawdopdpobniej było przyczyną tego osłabienia koniunktury w przemyśle. Było nim umocnienie złotego.


Wpływ tego zjawska na koniunkturę panującą w krajowym przemyśle zilustrowany został na powyższym wykresie. Ponownie na tle wykresu dynamiki produkcji przemysłowej umieszczony został nietypowy wskaźnik a dokładnie jego roczne zmiany. Tym razem jest to indeks kursu złotego obliczanego w stosunku do koszyka walut określanych jako "commodity currencies" czyli "waluty surowcowe". Brak tu miejsca by tłumaczyć dlaczego zamiast oczywistego wyboru jakim jest kurs EUR/PLN determinujący opłacalność handlu zagranicznego z krajami strefy euro, wybrany został taki egzotyczny koszyk. Wspomnę tylko, że widoczny już w poprzedniej zależności a obecny również tu "surowcowy łącznik" jest bardzo ważnym – i zwykle pomijanym czynnikiem – przy analizie koniunktury przemysłowej. O ile więc siła polskiej waluty wpływa bezpośrednio na opłacalność handlu zagranicznego, a więc i koniunkturę w przemyśle, o tyle kondycja "walut surowcowych" na rynkach światowych odzwierciedla w znacznym stopniu wahania popytu na surowce, które to zmiany mogą stanowić – patrz "dr. Miedź" – sygnały zmian zachodzących w globalnej koniunkturze gospodarczej. W uproszeczeniu przedstawiony na powyższym wykresie wskaźnik odzwierciedla łączne działanie obu tych czynników na polski przemysł.

Co ważne, w tym przypadku mamy już do czyniania z istotnym wyprzedzeniem. Wynosiło ono w okresie minionych kilkunastu lat średnio ok. 5 miesięcy. Cóż wynika z przedstawionej zależności? Otóż o ile bardzo słabe dane za marzec mogły stanowić rzeczywiście lekkie "przestrzelenie" w dół, to jednak już od początku III kw. należy liczyć się z pojawieniem się ujemnych dynamik rocznych produkcji przemysłowej.

A zresztą nawet posługując się całkiem konwencjonalnym podejście można zauwać, że kursu euro spadł ostatnio do najniższego poziomu od czerwca 2001 roku. Wtedy – 7 lat temu – po zejściu kursu euro do równie niskiego poziomu względem złotego co obecnie dynamika produkcji przemysłowej w naszym kraju utrzymywała się w niskiej recesyjnej strefie pomiędzy -4,7 proc. a +1,5 proc. przez pełny rok.

Już w swym komentarzu z 3 kwietnia zamieściłem wykres dynamiki indeksu wskaźników wyprzedzających koniunktury dla polskiej gospodarki, która to dynamika znajdowała się ostatnio na najniższym poziomie właśnie od 2001 roku, czyli od czasu ostatniej recesji w polskim przemyśle. Wszystko wskazuje na to, że przy obecnym poziomie kursu i w warunkach spadającego tempa wzrostu gospodarczego na świecie złoty działa obecnie zabójczo na koniunkturę w przemyśle, a przynajmniej w tych jego segmentach, które narażone są na konkurencję towarów zagranicznych. W świetle powyższego ewentualne przyszłe dane GUS zbliżone swych charakterem do informacji za marzec nie powinny już chyba stanowić aż takiego zaskoczenia.

Gdyby te pesymistyczne oczekiwania co do rozwoju koniunktury w przemyśle w dalszej części roku się potwierdziły, to miałoby to oczywiście bardzo negatywne konsekwencje dla rynku akcji. "Efekt bazy" – ceny akcji rosły w zeszłym roku do lipca – będzie stanowił pozytywne wsparcie dla rynku do poczatku III kw. , ale później ewentualne pojawienie się ujemnych dynamik produkcji ze wszystkimi tego negaytwnymi konsekwencjami dla wyników spółek (szczególnie małych i średnich spółek przemysłowych), może wywołać bardzo nieprzyjemną sytuację na GPW (nie tak łatwo uzasadnić wzrost cen akcji w skali roku przy wyraźnym spadku generowych przez firmy zysków).

Również jeszcze przez kilka tygodni zagrożeniem dla naszego rynku nie powinna stać się koniunktura na światowych giełdach. Od czasu ustanowienia styczniowych dołków indeksów sentyment wobec akcji panujący wśród uczestników amerykańskiego rynku akcji jest tak niski, a sentyment wobec obligacji skarbowych tak wysoki, że różnica pomiędzy jednym a drugiem znajduje się na poziomie obserwowanym jedynie kilkukrotnie w okresie minionego ćwierćwiecza.


Posługując się Consensus Bullish Sentiment można odkryć, ze z porównywalną niechęcią wobec akcji przy równoczesnym entuzjazmie wobec obligacji mieliśmy w USA do czynienia w ostatnim okresie jedynie w latach 1984, 1990, 1992, 1998, 2001 i 2004 roku. Z tych 6 przypadków jedynie w roku 2001 roku takie ekstremum nastrojów nie było dobrym sygnałem do średnioterminowch zakupów akcji, gdyż już kilka tygodni później nastąpił nawrót bessy (i hossy na rynku obligacji). Ale nawet wtedy zanim powróciły spadki S&P 500 odbił się w górę o 19 proc. W obecnych warunkach oznaczałoby to wzrost S&P do najwyższego od 10 grudnia poziomu 1515, któremu odpowiada na WIG-u 20 poziom 3700 pkt., o ponad 25 proc. wyższy od piątkowego zamknięcia! Wydaje się, więc że czas i miejsce na kontynuację korekty jednak nadal jeszcze jest, a martwić się wpływem pogarszenia koniunktury gospodarczej na nasz rynek akcji trzeba się będzie zacząć już całkiem na poważnie mniej więcej począwszy od połowy roku (o losy małych spółek można się jednak martwić już teraz).

O ile perspektywa recesji w przemyśle źle wróży rynkowi akcji, o tyle dokładnie odwrotnie jest w przypadku rynku krajowych obligacji skarbowych.

Gdyby dynamika produkcji przemysłowej miała się rzeczywiście w ciągu najbliższych miesięcy utrzymywać w pobliżu zera, to – na podstawie dosyć wiarygodnych zależności historycznych – można by się spodziewać spadku poziomu rynkowych długoterminowych stóp procentowych do poziomów niższych niż rok wcześniej o ok. 20 proc. Tymczasem obecnie wskutek długotrwałej bessy na rynku obligacji ich  rentowność znajduje się o 20 proc. POWYŻEJ ubiegłorocznych poziomów!

W przypadku potwierdzenia silnego schłodzenia koniunktury w gospodarce do hossy na rynku obligacji brakowałoby już tylko załamania cen na rynkach surowców na świecie, które w szybkim tempie przełożyby się na spadek dynamiki wskaźników inflacji. Trzeba przyznać, że szczególnie ropa dzielnie walczy – pomimo zakończenia nietypowo chłodnej zimy (w USA najchłodniejszej od 2001 roku), która była jednym z powodów wzrostu popytu na surowce energetyczne – ze słabością, której nalażałoby oczekiwać w tej fazie globalnego spowolnienia gospodarczego. Za tę walkę należy się jej szacunek, co jednak nie może zmienić faktu, że – przy braku jakichś poważniejszych niespodzianek na Bliskim Wschodzie – pozycja na którą ropa się zapędziła każe raczej przemyśliwać jeśli nie nad przygotowaniami do otwierania krótkich pozycji, to przynajmniej zamykaniem pozycji długich.

 

Dodaj komentarz