Rzut oka na miniony rok.

Niebawem minie rok od powstania tego blogu, pora więc może na spojrzenie wstecz i porównywanie ocen i prognoz, które tu się pojawiały z tym, co rzeczywiście wydarzyło się w gospodarce i na rynkach.

 

 

Rozpoczynając w tym miejscu komentowanie sytuacji rynkowej w marcu 2008 tuż po upadku banku inwestycyjnego Bear Stearns i ratującej go interwencji FED zakładałem, że dalsza sekwencja wydarzeń będzie rozgrywać się według klasycznych reguł rządzących „od zawsze” cyklem koniunkturalnym. Po pierwsze sądziłem, że wywołane zaostrzeniem polityki pieniężnej z poprzednich lat globalne spowolnienie gospodarcze o skali porównywalnej do tego z lat 2000-2001 potrwa do IV kw. 2008/ I kw. 2009. Po drugie zakładałem, że spowolnienie to w pewnym momencie przetrąci kręgosłup hossie na rynku surowców ("surowce 2008 = akcje 20007"), co spowoduje między innymi spadek ceny ropy naftowej o połowę. Ten krach surowcowy – jakkolwiek będący objawem spadku popytu i niekorzystny dla rynków „wschodzących” – likwidując presję na wzrost wskaźników inflacji i stóp procentowych,  miał umożliwić wejście rynków obligacji skarbowych w hossę począwszy od lata, a z czasem wymusić na Radzie Polityki Pieniężnej obniżki stóp procentowych. Krach na rynku surowców miał z kolei zmienić kierunek przepływu kapitałów, które w poprzednich latach uciekały z importujących surowce krajów rozwiniętych i płynęły na rynki „wschodzące”. Ta zmiana kierunku przepływu kapitału, które w warunkach spadku atrakcyjności „Emerging Markets” wywołanego bessą na rynku surowców, miały popłynąć z powrotem do USA, miała z kolei wywołać umocnienie dolara i osłabienie walut EM, w tym i złotego. Powrót kapitału do USA – w połączenie z interwencjami rządu i banków centralnych – przełożyłby się z czasem na zakończenie tamtejszego kryzysu bankowego, a spadek stóp procentowych i osłabienie złotego miało z kolei uruchomić począwszy od wiosny 2009 ożywienie w polskim przemyśle. Oba zjawiska skutkowałyby w rezultacie przełamaniem bessy na rynkach akcji i silnymi wzrostami cen akcji w 2009 roku (w USA klasycznie od października 2008, w Europie, na EM i na GPW z opóźnieniem od stycznia-marca 2009). Silne odbicie cen akcji w 2009 roku po spadku o połowę w latach 2007-2008 czyniłoby rok 2009 podobnym do 1999. To kolejne globalne ożywienie gospodarcze według moich wyobrażeń sprzed roku skutkowałoby w latach 2009-2010 jeszcze jedną falą wzrostów cen surowców analogiczną do tej z końca lat 70-tych, która to fala inflacji już trwale złamałaby światowy system finansowy. Prawdziwa bessa kulminująca KŚJZ czyli „Końcem Świata Jaki Znamy” miała rozegrać się dopiero w latach 2010-12 (związek z reklamowanym przez media końcem świata w 2012 całkiem przypadkowy ;-)):

"Zgodnie z tym ujęciem można obecną sytuację na rynkach traktować jako analogiczną do tej sprzed dokładnie 10 lat: jesteśmy świadkami odpowiednika kryzysu azjatyckiego i rosyjskiego z lat 1997-98, po którym – zanim rynki wejdą w trwałą bessę po 2010 roku – czeka nas jeszcze odpowiednik ożywienia z 1999 roku, które na rynkach akcji kulminowało na przełomie 1999 i 2000 roku tym, co bywa określane jako "hossa internetowa"."

Większość z opisanych powyżej zjawisk rzeczywiście nastąpiła. Spowolnienie gospodarcze było kontynuowane zgodnie ze wskazaniami indeksu wskaźników wyprzedzających koniunktury, których poniższy wykres prezentowałem w komentarzu z 10 kwietnia 2008 zatytułowanym Podejście na inflacyjny szczyt:

 

Od lipca globalne spowolnienie przełożyło się rzeczywiście na krach na rynku surowców, ten spowodował spadek dynamiki wskaźników inflacji i spadek zarówno długo- jak i krótkoterminowych stóp procentowych. Tak wyglądało zachowanie rentowności krajowych 5-letnich obligacji skarbowych na tle prognozy (na czerwono) przedstawionej w komentarzu z 18 lipca 2008 zatytułowanym Zaczęło się?:

 

 

 

Związana z tym ucieczka kapitałów z „Emerging Markets” rzeczywiście nastąpiła przekładając się na umocnienie dolara i osłabienie walut krajów peryferyjnych w tym i złotego. Problem polegał na tym, że wszystkie te zjawiska przyjęły skalę, której wcześniej spodziewałem się dopiero w latach 2010-2012 (kierując się wskazaniami cyklu dekadowego obecny kryzys traktowałem jako rozgrywającą się w krajach rozwiniętych kopię kryzysu rynków „wschodzących” z lat 1997-1998). Zarówno gospodarki jak i rynki okazały się przeciągu minionego roku znacznie słabsze niż to sobie wyobrażałem na podstawie czynionych analogii z kryzysami z lat 1997-1998 i 2000-2001. Zamiast „typowego” spadku cen akcji o połowę, który wydawał się pesymistyczną prognozą jeszcze 9 miesięcy temu:

…otrzymaliśmy „rzeźnię” w postaci załamania o 2/3 na GPW i największego od lat 30-tych spadku cen akcji w USA. Skutkiem tej słabości było między innymi i to, że większość prób "gry" na korekty trendu spadkowego kończyła się zwykle rozczarowaniem, gdy zwyżki te okazywały się wyjątkowo słabe. Prognoza spadku ceny ropy naftowej o połowę, która rok temu wywoływała uśmieszki politowania okazała się sporo niedoszacowana: krach na rynku ropy rozpoczęty w lipcu okazał się największy w historii (spadek o 4/5 w pół roku). Złoty rzeczywiście osłabł – co nawet ostatnio zgodnie z oczekiwaniami sprzed 8 miesięcy zaczęło wywoływać pewne pozytywne skutki na rynku akcji części spółek produkcyjnych – ale najpierw to osłabienie spowodowało masakrę wśród firm, które na swoją zgubę wdały się w proceder wystawiania opcji walutowych (to strategia inwestycyjna, gdzie wielkość potencjalnych strat jest nieograniczona), a później zaczęło być traktowane jako objaw kryzysu.

 

 

Generalnie można ocenić, że w trakcie minionego roku wyraźnie nie doceniałem skali słabości światowego systemu finansowego, który – wbrew moim oczekiwaniom opartym w dużej mierze na obserwacji dekadowego cyklu z poprzednich kilkudziesięciu lat – nie był w stanie „dociągnąć” do końca dekady w ramach dotychczasowego paradygmatu. Ewidentnie pisząc w marcu ubiegłego roku:

              „Zanim jednak dojdzie do tego oczekiwanego w 2009 roku ożywienia i związanej z nim giełdowej hossy  czeka nas jeszcze wiele spektakularnych wstrząsów podobnych do upadku banku Bear Stearns. 

… nie wyobrażałem sobie skali tych tektonicznych ruchów, które nastąpiły, a słowa:

"KŚJZ jeszcze tym razem jednak najprawdopodobniej nie będzie. Mniej więcej za półtora roku wszyscy – no może poza tymi, którzy w trakcie tych kilkunastu miesięcy stracą wzorem akcjonariuszy banku Bear Stearns majątek – śmiać się będą serdecznie z obecnych lęków obserwując dynamiczne wchodzenie gospodarki amerykańskiej w kolejną falę cyklicznego ożywienia."

… brzmią dziś wręcz niestosownie.

Dysponując dzisiejszą wiedzą zatytułowałbym pierwszy komentarz umieszczony na tym blogu raczej "Początek KŚJZ" zamiast "KŚJZ nie będzie (jeszcze tym razem)". W perspektywie następnych lat perspektywy dla rynków akcji są nadal raczej ponure, ale skrajnie niski według niektórych miar sentymentu inwestorów (AAII, Bullish Sentiment Index) daje nadzieje, że być może jesteśmy już stosunkowo blisko końca owego początku KŚJN, a prognozy ożywienia gospodarczego w latach 2009-2010 i związanej z nim poprawy koniunktury na rynku akcji jednak się pomimo ciągle istniejących zagrożeń – choć w części i być może z pewnym opóźnieniem – zmaterializują.   

Dodaj komentarz