Prawdopodobieństwo załamania a maksymalna możliwa nagroda.

Jeśli wszystko rozgrywa się ponownie według schematów przerabianych już kilkukrotnie w okresie minionych 15 miesięcy, to na początku czwartkowej sesji nasz rynek akcji osiągnął lokalne minimum wyprzedaży i rozpoczął odreagowanie w górę. Taki przynajmniej wniosek płynie z analizy poprzednich przypadków silnych – noszących znamiona mini-paniki – ponad 5 proc. 2-sesyjnych spadków WIG-u 20. Z takim właśnie spadkiem mieliśmy do czynienia we wtorek i środę. Od czasu rozpoczęcia w lutym 2009 cyklicznej hossy na krajowym rynku akcji analogiczne 2-sesyjne wyprzedaże pojawiały się 4-krotnie kulminując kolejno: 30 marca 2009, 20 kwietnia 2009, 23 czerwca 2009 i 5 lutego 2010. W 3 przypadkach były to dołki, w jednym – w czerwcu 2009 – rynek po tygodniowym odbiciu cen akcji w górę zszedł ponownie – przed wznowieniem silnych wzrostów – nieco poniżej pierwotnego dołka:

 

 

 

 

Kwestia interpretacji znaczenia takich fal wyprzedaży – nagatywnej czy też pozytywnej – już kiedyś wypłynęła właśnie podczas mini-paniki z końca czerwca ub. r. Ówczesna konkluzja z analizy historycznych przykładów gwałtownych spadków była dosyć jednoznaczna: zwykle w preszłości były to sygnały kapitulacji “byków” i dobre okazje do odebrania im – przynajmniej na jakiś czas – przecenionych akcji.

Zwykle, to nie znaczy zawsze. Wyjątkiem od tej reguły są oczywiście giełdowe krachy z prawdziwego zdarzenia takie jak np. załamanie z września-października 2008 roku, które nastąpiło po upadku banku Lehman Brothers. Podczas takich epizodów silne spadki cen akcji pojawiają się na początku wyprzedaży i są ostatnim sygnałem ostrzegawczym przed nadciągającą katastrofą. 

Nasuwa się pytanie, czy w obecnych warunkach istnieją jakieś przesłanki dla prognozowanie tego typu dramatycznego załamania? No cóż, chciałbym się w tym miejscu odwołać do obserwacji poczynionej ostatniego dnia poprzedniego roku, której uaktualnioną wersję można zobaczyć poniżej. 

 

 

Mój komentarz z końca grudnia ub.r. do trwającego spadku dynamiki rocznej podaży pieniądza M1 (gotówka + depozyty na żądnie) w USA był następujący:

 

Jeśli spadek dynamiki pieniądza w USA będzie nadal postępował, to stosując analogię z 1987 rokiem można obawiać się wystąpienia w pierwszym półroczu – marzec-maj? – silnej korekty dotychczasowego trendu wzrostowego.”

 

Ten wniosek oparty był na pojedynczej obserwacji tego co wydarzyło się w 1987 roku, czyli jedynym momencie w historii minionego półwiecza, kiedy dynamika roczna M1 w USA sięgnęła poziomu z sierpnia ub. r. Wtedy szczyt dynamiki podaży pieniądza wypadł w styczniu 1987 po czym rozpoczął się jej dynamiczny spadek. Rynek akcji parł do przodu jeszcze przez następne 7 miesięcy. Dopiero od sierpnia 1987 roku “brak dopływu nowego paliwa” zaczął negatywnie wpływać na możliwość kontynuowania lotu cen akcji w górę. Ceny akcji utrzymywały się na względnie wysokim poziomie do 5 października. Później indeksy rozpoczęły się lot nurkowy  w dół, który dwa tygodnie później – 19 października – kulminował największym w historii Wall Street jednodniowym załamaniem głównych indeksów o ponad 20 proc. jednego dnia. W zeszłym roku dynamika M1 osiągnęła maksimum w sierpniu. Stosując dosłownie analogię z 1987 rokiem otrzymalibyśmy prognozę szczytu cen akcji 7 miesięcy później czyli w marcu tego roku, i prognozę krachu po kolejnych 2 miesiącach, czyli w maju tego roku.

Ta analogia zawiodła na razie o tyle, że dotychczasowy szczyt cen akcji wypadł nie w marcu a 23 kwietnia. Na wszelki wypadek nie wyrzucałbym jej jednak do kosza już teraz, lecz zachował ostrożność do mniej więcej 17 czerwca. W 1987 roku ponad 20 proc. spadek nastąpił w 55 dniu po szczycie ówczesnej hossy. Ostatni szczyt S&P 500 wypadł 23 kwietnia. 55 dni od 23 kwietnia do właśnie 17 czerwca.

Oczywiście znaczenie przedstawionej powyżej obserwacji można kwestionować podważając zasadność wyciągania poważniejszych wniosków z jednostkowych przypadków.

Sprawa nie jest jednak taka prosta. 1 maja dowiedzieliśmy się, że ISM Manufacturing – powszechnie śledzony wskaźnik koniunktury w przemyśle USA – osiągnął w kwietniu poziom 60 punktów (dokładna wartość to 60,4 pkt.). Taka sytuacja w okresie czasu obejmowanym przez ostatni “cykl pokoleniowy” czyli od połowy lat 70-tych zdarzyła się wcześniej jedynie 5-krotnie:

 

  

 

Podsługując się metodą, która w przeszłości kilkukrotnie pozwoliła dojść do interesujących wniosków, można zapytać, co działo się w tym okresie na amerykańskim rynku akcji po publikacji informacji o osiąnięciu przez ten wskaźnik koniunktury w przemyśle tak wysokich poziomów (poniższej wykresy obejmują mniej więcej 1 rok):

  

 

 

W 4 historycznych przypadkach sygnalizujący skrajnie “rozgrzaną” koniunkturę gospodarczą wzrost ISM Manufacturing do poziomu przynajmniej 60 punktów – 1976, 1978, 1983 i 2004 – nie miał żadnych poważniejszych konsekwencji dla tamtejszego rynku akcji. Natomiast w jednym przypadku po otrzymaniu pierwszego dnia kolejnego miesiąca informacji z ISM o “przegrzaniu” występującym w przemyśle USA inwestorzy mieli jeszcze tylko 4 dni na ucieczkę z rynku akcji zanim popyt na pieniądz w realnej gospodarce “zasysając” środki finansowe z rynków przełożył się na spektakularny krach o prawie jedną trzecią. To oczywiście opis wydarzeń ze znanego nam już października 1987…

Niestety nie jest jasne jak interpretować te prawidłowości. Czy uznać, że potencjał spadkowy S&P 500 wynosi obecnie ponad 30 proc.? Czy też uznać, że ponieważ oszacowane na podstawie tej ubogiej próbki historycznej “prawdopodobieństwo” krachu wynosi jedynie 20 proc., to “oczekiwane” ryzyko to jedynie nieco ponad 5 proc. (poniżej uśrednienie ścieżki S&P 500 w tych 5 historycznych przypadkach na tle obecnego zachowania indeksu)?

 

 

 

 Ale skoro analogia oparta na obserwacji zmian podaży pieniądza sugeruje “100 proc. prawdopodobieństwo krachu” (tak jak teraz było tylko raz i w tym jednym przypadku krach nastąpił), to czy te szacunki należy jakoś skorygować? Na przykład obu narzędziom dając równą wagę i otrzymując formuły:

 

prawdopodobieństwo krachu = (100% +20%)/2 = 120%/2 = 60%

oczekiwana skala spadku = 50%*-30% + 50%*-6 proc. = -15% + -3% = – 18%

 

Na po wyższe bardzo palące kwestie nie potrafię udzielić dobrej odpowiedzi. Pokuszę się jednak o odpowiedź na pytanie, które obecnie – po spadkach – mało kto zadaje, mianowicie o maksymalny potencjał wzrostowy rynku. Otóż z wykresu zawierającego roczne ścieżki S&P 500 z okresów bezpośrednio po wygenerowaniu przez przemysł USA analogicznych do tego zaobserwowanego 1 maja (ISM Manufacturing >= 60 pkt) sygnałów wynika jednoznacznie, że w inwestowanie na rynku akcji w warunkach takiego “przegrzania” gospodarki daje – w ciągu następnego roku – zyski mniejsze niż 10 proc. Maksymalny wzrost S&P 500 wyniósł bowiem +9,9 proc. w ciągu roku od daty publikacji o osiągnięciu przez ISM Manufacturing poziomu 60 pkt. (przypadek z 1978 roku). 

Mając w ten sposób górne ograniczenia skali wzrostów, których – na podstawie historii minionych 35 lat – można “racjonalnie” oczekiwać, możemy – znając poziom S&P 500 z przełomu kwietnia i maja – oszacować maksymalny “możliwy” w ciągu najbliższego roku poziom tego indeksu. 9,9 proc. powyżej poziomu z 30 kwietnia (1186,7) to 1304.

Mając to oszacowanie możemy – uwzględniając cały czas utrzymującą się zależność pomiędzy WIG-iem 20 a S&P 500 – przeliczyć to na maksymalny “możliwy” w ciągu najbliższego roku poziom WIG-u 20. Rezultat tej zabawy widać na poniższym wykresie:

    

 

 

Wniosek – WIG-20 może wzrosnąć najwyżej do poziomu 2800 – warto zapamiętać, bo pozwala on szacować potencjał zysku z polskich akcji kupowanych podczas obecnej wyprzedaży (abstrahując od jej skali). W sumie jest to rezultat bardzo zbliżony do tego uzyskanego zupełnie inną metodą 2 miesiące temu.

Powyższe rozważania można odnieść do scenariusza na resztę roku przedstawionego w Raporcie Tygodniowym sprzed miesiąca. Niezależnie od zaskoczenia wywołanego załamaniem z tego tygodnia – jeszcze w piątek spodziewałem się, że spadki nadejdą dopiero po 2 tygodniach wzrostów – ciągle jeszcze ma on szansę realizacji.

 

Dodaj komentarz