W czwartek otrzymaliśmy z USA najnowsze szacunki PKB w I kw., zgodnie z którymi produkt krajowy spadł w tym kraju w I kw. o 0,25 proc. w stosunku do IV kw. 2013, co było pierwszym tego typu spadkiem od I kw. 2011. W okresie minionego pokolenia 5 na 6 przypadków takiego pierwszego po dłuższym okresie prosperity kwartalnego spadku PKB stanowiło początek regularnej recesji (1980-81, 1982, 1990-91, 2001 i 2008-09) zawsze związanej z mniejszym lub większym spadkiem cen akcji na Wall Street. Tylko raz – 3 lata temu w I kw. 2011 – taki spadek PKB miał charakter pojedynczego wypadku przy pracy, które nie miał dalszy konsekwencji gospodarczych (chociaż w sierpniu 2011 doszło to silniejszego tąpnięcia na rynku akcji a łącznie pomiędzy kwietniem a październikiem tego roku S&P 500 stracił prawie 20 proc.).
Nasuwa się oczywiście pytanie o to, czy mamy do czynienia obecnie z drugim z rzędu tego typu wypadkiem przy pracy – tym razem spowodowanym wyjątkowo surową w USA zimą, czy też jednak z początkiem regularnej recesji. Osobiście skłaniam się ku tej pierwszej wersji. Po pierwsze amerykańskie indeksy ustanawiające nowe rekordy (S&P 500 od lutowego dołka zyskał już 10 proc.) nie sugerują by rynek poważnie traktował gospodarczą słabość z pierwszego kwartału. Po drugie napływające z rynku pracy dane świadczyły o wszystkim tylko nie o recesji.
Jeśli analizować zachowanie 4-tygodniowe średniej z liczby nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych (311,5 tys.- najniższej od lata 2007) do odkryjemy, że w okresie minionego pokolenia jedynie 3-krotnie wcześniej sytuacja na rynku pracy była porównywalna do obecnej. Po raz pierwszy zdarzyło się to w połowie września 1987 roku, a więc na miesiąc przed giełdowym krachem, w którym jednego dnia ceny akcji w USA spadły o 20 proc. Drugi raz równie niskie co obecnie wartości tego wskaźnika pojawiły się dekadę później w październiku 1997 roku, a więc dokładnie w chwili wejścia kryzysu azjatyckiego w ostrą fazę, do czego sygnałem było ówczesne załamanie cen akcji (WIG stracił w 3 miesiące 27 proc.). Z trzecim przypadkiem podobnego do obecnego sygnału „przegrzania” koniunktury na rynku akcji w USA – był to styczeń 2006 – można ewentualnie wiązać silną korektę na giełdach, która nastąpiła pomiędzy majem a czerwcem (WIG -21,5 proc.).
Uśrednienie tych 3 historycznych ścieżek S&P 500 wokół tych podobnych do czwartkowego sygnałów daje ścieżkę przedstawioną poniżej:
Oczywiście powyższa projekcja, z której wynika, że poważne tąpnięcie na Wall Street rozpocznie się w ciągu miesiąca jest w decydującej mierze wynikiem wpływu przypadku z 1987 roku. Pozostałe dwa przypadki nie są aż tak dramatyczne (przynajmniej dla S&P 500):
Oczywiście takie sygnały “przegrzewania” się rynku pracy w USA są dosyć naturalne po 5 latach i 2 miesiącach hossy na rynku akcji. Jeśli będziemy chcieli znaleźć równie długie okresy równie silnego wzrostu S&P 500 to okaże się, że przez minione ponad 80 lat coś takiego zdarzyło się na Wall Street zaledwie 4-krotnie. Były to lata 1932-1937, 1950-1955, 1982-1987 oraz 1993-1998:
Uśrednienie tych 4 historycznych ścieżek S&P 500 znowu daje podobny co poprzednio wniosek – spadki powinny rozpocząć się lada moment:
Tym razem główna “odpowiedzialność” spada na sygnał z 1937 roku, kiedy to skończyło się 5-letnie odreagowanie wielkiego krachu z lat 1929-1932 i zaczynał spadek indeksu o ponad połowę kulminujący dopiero w apogeum sukcesów państw Osi w 1942 roku:
Jeśli wyeliminować sygnały z lat 30-tych i 50-tych, a zostawić jedynie dwa z okresu minionego pokolenia (marzec 1987 i marzec 1998), to otrzymujemy bardziej optymistyczny wniosek, że szczyt hossy powinien wypaść w lipcu (jak w 1998 roku) lub sierpniu (jak w 1987 roku).
Oczywiście w każdej z przedstawionych projekcji widać ten sam schemat – jakieś tąpnięcie w tym roku i wzrost cen akcji w USA do nowych rekordów w latach 2015-2016. Tej wersji bym się więc trzymał.
Zagadką pozostaje dokładne zachowanie rynku w tym roku. Powracająca analogia z 1987 rokiem nakazuje liczenie się z takim jak 27 lat temu scenariuszem. Wtedy S&P 500 spadł w październiku 1987 do najniższego poziomu od marca 1986. W obecnych realiach oznaczałoby to spadek do okolic strefy 1518-1541 pkt.. Tak się składa, że to okolice szczytów z 2000 roku (1527 pkt.) i 2007 roku (1565 pkt.). Ewentualny kraszek a la 1987 rok byłby więc “naturalnym ruchem powrotnym” do przełamanych na początku 2013 roku oporów, które obecnie stały się kluczowymi poziomami wsparcia.
Druga analogia to lata 1997-1998, kiedy to S&P 500 “wykpił się” krótkimi korektami (-10 proc. do 4-mies. minimum w okresie sierpień-październik 1997 i -20 proc. do 7-mies. minimum w okresie lipiec-październik 1998), a prawdziwy dramat rozegrał się na rynkach peryferyjnych (w Azji Południowo-Wschodniej w 1997 roku i Rosji w 1998 roku). Dosłowna powtórka z kryzysu azjatyckiego obecnie oznaczałaby na WIG-u rozgrywający się pomiędzy wrześniem tego a styczniem przyszłego roku spadek indeksu z poziomu ubiegłorocznego szczytu do 15-miesięcznego minimum (czyli poniżej poziomów z marca tego roku (49878 pkt.) choć zapewne powyżej minimów z wiosny 2013 (43356 pkt.).