Połowa oszczędności emerytalnych przejedzona w 26 miesięcy

Gdy ponad 2 lata temu rząd skonfiskował ulokowaną w obligacjach skarbowych połowę oszczędności emerytalnych obywateli zgromadzonych w OFE i umorzył te obligacje, dług publiczny spadł skokowo o 15 proc. czyli o 130 mld zł. Nastąpiło to w lutym 2014. Od tamtej pory dług publiczny znowu narastał i w kwietniu tego roku wyszedł na nowy rekord (890 mld zł). Przejedzenie połowy zgromadzonych w ciągu 15 lat oszczędności emerytalnych obywateli zajęło rządowi 26 miesięcy. W tym czasie dług wzrósł o 148 mld zł czyli o 20 proc. W samym kwietniu zadłużenie przyrosło o 23 mld zł. 

 

 

W tym czasie rósł również nominalny Produkt Krajowy Brutto naszego kraju, ale rósł wolniej od długu publicznego. W efekcie relacja wysokości długu publicznego do wielkości PKB wzrosła o 3,6 pkt. proc. z ok. 44 proc. w lutym 2014 do 47,6 proc. w marcu tego roku. 

Ponieważ w polskiej Konstytucji znajduje się zapis zabraniający przekraczania przez relację długu publicznego do PKB poziomu 60 proc., to łatwo można wyliczyć, że gdyby tendencje – zarówno jeśli chodzi o dług jak i PKB – obserwowane od lutego 2014 były kontynuowane, to bariera ta zostanie przekroczona za 7 lat gdzieś w okolicach drugiej połowy 2023 roku. Poziom z początku 2014 roku – sprzed konfiskaty oszczędności emerytalnych – osiągnięty zostanie w okolicach drugiej połowy 2018 roku.

 

 

Jak widać na powyższym obrazku bardzo podobna tendencja wzrostowa relacji długu publicznego do PKB występowała w latach 2008-2013 i gdyby nie konfiskata oszczędności emerytalnych, to konstytucyjny limit zostałby osiągnięty już w okolicach 2018 roku. Innymi słowy przejedzenie połowy oszczędności emerytalnych kupiło rządowi mniej więcej 5 lat dodatkowego czasu. 

Do tego 2023 roku być może dojdzie do przełamania kryzysowych tendencji na świecie i problem długu publicznego narastającego szybciej niż nominalny PKB przestanie być taki palący. Jeśli tak się nie stanie, to rząd sam może dojść do wniosku, że kurs na zderzenie z konstytucyjnym limitem jest zbyt niebezpieczny dla kraju i podejmie stosowne reformy prowadzące do obniżki wydatków rządu i wzrostu dochodów. Alternatywnie Konstytucja zostanie zmieniona i wspomniany zakaz z niej usunięty. 

W najbardziej pesymistycznym scenariuszu kryzysowe tendencje w światowej gospodarce w ciągu następnych 7 lat nie zostaną przełamane (a wręcz się pogłębią wskutek np. Chinageddonu), rząd będzie pozostawał na kursie i na ścieżce do 2023 roku i dopiero wtedy nowa ekipa wyłoniona w wyborach do Sejmu, które się wtedy powinny odbyć, będzie zmuszona przez rzeczywistość do wprowadzenie drastycznego programu oszczędności prowadzącego na krótką metę do gospodarczej recesji. 

3 lata temu zastanawiając się nad perspektywami naszego kraju po decyzji rządu o konfiskacie – i jak się okazało przejedzeniu – oszczędności emerytalnych postawiłem hipotezę, że Polska podążą za krajami takimi jak Hiszpania, Portugalia czy Grecja z mniej więcej 17 letnim opóźnieniem. Wyszło mi to z porównania dat wychodzenia z dyktatury (pierwszych wolnych wyborów), dat wchodzenia do NATO i do UE dla Polski i tych 3 krajów. Z tej hipotezy wynika, że odpowiednik kryzysu, który w Hiszpanii, Portugalii czy Grecji rozpoczął się w 2007 roku, w Polsce powinien pojawić się mniej więcej 17 lat później czyli począwszy od okolic 2024 roku. To zdaje się pasować do wcześniejszych wyliczeń. 

Z punktu widzenia cyklu pokoleniowego do gruntownej zmiany politycznej na naszym terenie dochodziło ostatnio w 11-15 lat po dołku pokoleniowego kryzysu: Panika 1907 roku poprzedziła odzyskanie niepodległości przez Polskę o 11 lat, apogeum Wielkiego Kryzys z 1932 roku poprzedziło ostateczny koniec II RP o 13 lat, a następny kryzys pokoleniowy z 1974 roku poprzedził upadek PRL o 15 lat. W obecnym cyklu apogeum pokoleniowego kryzysu wypadło w 2009 roku, więc do następnego (geo-)politycznego przesilenia o pokoleniowym znaczeniu powinno zgodnie z tych nieszczęsnym schematem dojść najpóźniej w 2024 roku. 

W ramach cyklu pokoleniowego początek krachu na rynku surowców z 2014 roku to odpowiednik podobnego ruchu cen na rynkach towarowych z 1980 roku. Czyli mamy obecnie odpowiednik 1982 roku i perspektywę upadku systemu za 7 lat w 2023 roku. 

Oczywiście być może nie należy aż tak bardzo dramatyzować. W końcu wiele krajów nie aż tak bardzo różnych od Polski ma dług publiczny wyższy niż 60 proc. PKB i jakoś funkcjonuje, więc nawet ewentualne przekroczenie tego progu nie oznaczałoby końca świata (choć dzień, w którym Sejm przegłosowałby usunięcie z Konstytucji tego zabezpieczenia mógłby okazać się małym końcem świata dla posiadaczy kredytów walutowych). 

Osobiście – z różnych względów – zakładam, że kryzysowe tendencje panujące w gospodarce światowej trwać będą do końca tej dekady, a później nadejdzie silniejsza fala reflacji, które krajom takim jak Polska powinna przynieść okres fiskalnej ulgi. Ale procesy fiskalne mają swoją bezwładność i można obawiać się, że nawet jeśli od początku nowej dekady koniunktura na świecie zacznie się poprawiać, to ujawnienia się pozytywnych tego skutków Jaś może nie doczekać

Tym bardziej, że rząd zachowuje się tak, jak gdyby nie miał zamiaru dać Jasiowi żadnych szans. Szczyt powojennego boomu urodzeń wypadł w 1955 roku. Od tamtej pory minęło 61 lat i ten szczyt boomu właśnie wchodzi w wiek emerytalny. Jak gdyby obawiając się, że jakimś psim swędem polska gospodarka zdołałaby w jako takiej formie dopełznąć do lepszych czasów, rząd potwierdził ostatnio chęć obniżenia wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn (ktoś może wie dlaczego tak, skoro kobiety żyją obecnie 8 lat dłużej od mężczyzn?). Oczywiście obniżka wieku emerytalnego jest ostatnią rzeczą, którą się robi w obliczu rozpoczynającego się kryzysu demograficznego, ale to pewnie temat na inną okazję. 

Podsumowując: przejadanie oszczędności i zadłużanie się by finansować konsumpcję w nadziei na doczekanie lepszych czasów może okazać się dobrą strategią gospodarczą, jeśli lepsze czasy (czytaj globalna reflacja) rzeczywiście nadejdą, w przeciwnym przypadku już z całą pewnością bardzo głupią strategią. 

 


Dodaj komentarz