Częściowe niepowodzenie.

Wypada udokumentować częściowe niepowodzenie tezy postawionej jakiś czas temu, zgodnie z którą do wiosny ceny akcji na GPW odrobią straty poniesione w trakcie letniej paniki z ub. r. Teza ta była oparta na założeniu, że takie właśnie wzrosty czekają rynki zagraniczne, a nasza giełda – w przeszłości rzadko ujawniająca posiadanie jakiejś własnej indywidualności – nie będzie miała wyjścia i powieli globalny wzorzec (wydawało się, że jako lider wzrostu gospodarczego w Europie nie powinnyśmy mieć z tym problemów). Tezę o braku bezpośredniego zagrożenia jakimś Armagedonem starałem się uzasadnić w komentarzu opublikowanych tuż przed Bożym Narodzeniem (“Dziesięć argumentów (i pół)”“) i rozwinąłem 11 stycznia przedstawiając tam projekcję wartości WIG-u 20 sięgającą poziomu 2700 punktów (“13:1”) wywiedzioną z hipotezy, że WIG-20 – jak to zwykł czynić w przeszłości – wyrówna z czasem deficyt wzrostów w stosunku do giełd zagranicznych. Początkowo te prognozy wydawały się spektakularnych sukcesem: zamiast globalnego załamania dostaliśmy najpierw LTRO, a już w lutym nowe wieloletnie maksima giełd w USA, a WIG-20 w ciągu niewiele ponad 3 tygodni od 11 stycznia wzrósł o ponad 12 proc. Na WIG-u, sWIG-u 80 oraz mWIG-u 40 wzrosty trwające do połowy marca podniosły wartość indeksów o kolejno 12,7 proc., 17,7 proc. oraz 21,7 proc.).

Niestety od początku lutego koniunktura panująca na GPW zaczęła systematycznie słabnąć. Pomimo ponawianych przeze mnie “zaklęć” (“Nie komplikujmy spraw”“Kolejne sygnały”) WIG-20 raz po raz okazywał się niezdolny do podążenia za większością indeksów zagranicznych pracowicie odrabiających straty poniesione podczas paniki z lata ub. r. Następne kilka wykresów stanowi dokumentację tej słabości:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jak widać pomimo spadku premii, którą trzeba płacić na ubezpieczenie polskiego długu od bankructwa, pomimo umocnienia złotego do najwyższego poziomu od pół roku, pomimo spadku rentowności polskich obligacji skarbowych, wzrostu cen akcji w USA do wieloletnich maksimów, wzrostu MDAXa (indeksu cen akcji średnich spółek w Niemczech, który w okresie minionej dekady był praktycznie kopią WIG-u 20) do najwyższego poziomu od 25 lipca ub. r. (WIG-20 miał wtedy wartość 2734 pkt.) oraz wzrostu indeksu MSCI Emerging Markers (benchmarku dla rynków wschodzących) do najwyższego poziomu od 1 sierpnia 2011 (WIG-20 miał wtedy wartość 2702 pkt.) WIG-20 nie tylko nie zdołał pokonać poziomów lokalnych szczytów z końca sierpnia i końca października, ale wreszcz osunął się do poziomów niewiele wyższych niż te, przy których w grudniu i styczniu formowane były cytowane na początku optymistyczne tezy.

Post factum przyczyny tej słabości naszego rynku można próbować podzielić na 1) globalne – skrajnie niekorzystna była ostatnio dla WIG-u 20 (i generalnie polskiego rynku) strukturą preferencji sektorowych inwestorów (w WIG-u 20 najlepsze ostatnio sektory na świecie – IT, Health Care, Consumers Staples and Consumer Durables, to co najwyżej niewiele ponad 5 proc.), 2) regionalne – globalni gracze najwyraźniej uważają, że europejskie rynki „wschodzące” są bardziej narażone niż ich amerykańskie, azjatyckie czy afrykańskie odpowiedniki na skutki tlącego się nadal kryzysu strefy euro i 3) lokalne – restrykcyjna polityka prowadzona jest – warunkach okołorecesyjnej sytuacji u naszego głównego partnera handlowego czyli strefy euro – równocześnie przez RPP (w warunkach wysokiego tempa inflacji brak obniżek stóp a nawet dywagacje na temat możliwości kolejnych podwyżek) jak i przez rząd (zamiar redukcji skali deficytu finansów publicznych w 2012 roku z 5,1 proc. do 2,9 proc.).  

Pierwotny plan zakładał wzrosty cen akcji trwające do wiosny (dla S&P 500 pierwotny szczyt na początku maja, a wtórny szczyt i początek poważnego tąpnięcia na przełomie czerwca i lipca). Wiosna miała być więc terminem sugerowanego ponownego zmniejszenia pozycji na rynku akcji przed oczekiwanym latem nawrotem słabości, która powinna kulminować jesienią dołkami cyklu dekadowego. Myślę, że należy się tego planu trzymać mimo, że nasz rynek zachował się niezgodnie z założeniami. Oczywiście zmiana preferencji sektorowych na świecie może się  dokonać z dnia na dzień w wyniku jakiegoś wydarzenia, które ponownie popchnie ceny surowców w górę, przesuwając nagle zainteresowanie inwestorów w stronę rynków “wschodzących” z ich sektorami wydobywczymi. Ale może się też nie dokonać, więc należy zacząć zachowywać coraz większą czujność.

 Na razie mamy za sobą wyraźne sygnały zakończenia trwającego od marca trendu spadkowego. Jako przykład można podać uformowanie się na wykresie Nasdaq Composite formacji „wyspy odwrotu” („luka wyczerpania” w poniedziałek, „luka startu” w środę).

 

 

Dopóki ten sygnał nie zostanie zanegowany można przyjąć, że krótkoterminowy trend na światowych rynkach akcji zmienił się na wzrostowy. Z bardzo podobną „wyspą odwrotu” na wykresie Nasdaq Composite mieliśmy do czynienia pod sam koniec listopada ub. r. (spadku marcowo-kwietniowe już wcześniej wydawały się być podobnej klasy do tych z listopada). Wtedy towarzyszył temu 7-sesyjny wzrost WIG-u 20 do poziomu 12-sesyjnego maksimum, co w obecnych realiach sugerowałoby rychły powrót indeksu do zakresu świecy z 18 kwietnia (2246-2274 pkt.).

Z kolei poniedziałkowe dynamiczne wyjście dołem z kształtującego się od połowy marca kanału spadkowego na WIG-20 miało analogiczny charakter do podobnego ruchu z 6 marca. W marcu po takim „straszeniu” nastąpił 8-sesyjny ruch w górę do poziomu do poziomu 16-sesyjnego maksimum. Powtórzenie tego schematu w obecnych realiach oznaczałoby wzrostu WIG-u 20 w okolice poziomu 2288 pkt.

Jeszcze inna zależność oparta na typowym w okresie minionych 3 lat zachowaniu  hiszpańskiego rynku akcji (najsłabszego w ostatnim okresie) sugeruje, że ma on – i WIG-20 przy okazji  – przed sobą ok. 2,5 miesiąca korekty wzrostowej (w trakcie której jednak z dużym prawdopodobieństwem ostatnie minima IBEX-a zostaną naruszone w trakcie fali B).

Według jeszcze innych “czarów marów” przeprowadzonych na wykresie DAX-a szczyt obecnych wzrostów powinien wypaść w okolicach 8 czerwca, zaś początek załamania cen akcji w okolicach 2 lipca.  W scenariuszu, który osobiście uznaję za najgorszy możliwy przypadek ostatnie marcowo-kwietniowe spadki to odpowiednik zniżki z maja-czerwca ub. r. W takim wypadku ostatni moment na wycofanie się z rynku przed spodziewanym letnim osłabieniem wypadłby za ok. 1,5 miesiąca:

 

Dodaj komentarz